środa, 28 stycznia 2015

Chyba nie wyrabiam

Przez ostatnie dni nie wypuszczam praktycznie notatek z ręki. Jest to bardzo duże utrudnienie jeśli chodzi o pisanie tutaj. Nie napisałam nic dwa dni - szczerze mówiąc dzisiejszy dzień (a właściwie już wieczór) też temu nie sprzyja, przede mną kilkaset stron książki do opanowania na jutro. Stwierdziłam jednak, że gdybym dzisiaj odpuściła to przerwa byłaby już za długa. Dlatego też tym razem krótko - więcej zdjęć niż tekstu.

A tak właśnie wyglądają wolne od zajęć godziny. Świeczka, książka, a obok stoi jeszcze zazwyczaj herbatka (chociaż ostatnio bardziej przydaje się Tiger lub Black...).



Mimo ogromu pracy na selfie czas znajdzie się zawsze. Czy to w windzie ze śmieciami czy to przypadkiem w lustrze. Dla dociekliwych - poniższe zdjęcie w super outficie oraz zawartość, którą ujawnia nieśmiało worek na śmieci, doskonale opisują studenckie (bardzo zdrowe...) życie.



Sesja sesją, lecz nie zapominajmy o jedzonku. Pierwsze to uwieczniony obiad na uczelnianej stołówce, jest przepysznie i przetanio. Natomiast drugie zdjęcie to uwieczniona próba studenckiego gotowania. Wierzcie lub nie, ale coś nam z tego wyszło!



Na koniec chciałam Wam pokazać, że jednak nie samą nauką człowiek żyje i czasami należy mu się choć jeden wieczór odpoczynku. Takie chwile jak te poniższe dają mi niesamowite ukojenie oraz energię na dalsze działania. Plus jeszcze jedno - polecam każdej dziewczynie posiadanie mężczyzny, który jest kucharzem! :)



Niniejszym zakończył się czas przeznaczony na działalność w Internecie. Czas wracać do historii mediów na świecie. Na szczęście mam jeszcze trochę zapału, trzymajcie jutro kciuki! :)


niedziela, 25 stycznia 2015

Wyloguj się z życia

Zbliżające się egzaminy ponownie nie pozwoliły mi wczoraj nic tutaj napisać. Nie jest to nic odkrywczego, że sesja to dla każdego studenta męka i każdy nie może się już doczekać momentu, w którym będzie po wszystkim. Jednak wczorajszego dnia nie spędziłam tylko na nauce. Wraz z moją mamą spotkałyśmy się z moją ciocią. Byłyśmy w Chimerze na św. Anny - to jest wręcz niemożliwe, lecz byłam tam po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Za dobrą cenę jaką było 13 złotych zjadłam kawałek tarty brokułowej (niebo w gębie) oraz trzy sałatki - z tuńczykiem, jabłkiem i porem oraz jagodami goji. Było przepysznie i jak zdrowo! 


Pogoda jednak nie zachęcała do zdrowego odżywiania, od wczoraj z nieba pada dziwna wydzielina, ni to śnieg, ni to deszcz. Dlatego zmieniłyśmy lokal i tym sposobem wylądowałyśmy w Manufakturze Czekolady na ulicy Szewskiej. Przechodziłam obok tego miejsca tysiące razy, lecz nigdy tam nie byłam. To był błąd. Już sam widok wszystkich czekoladowych wytworów potrafi zasłodzić. Jednak nie mnie... Kolejną podjętą decyzją było zamówienie czekolady po lwowsku, była ona z korzennymi przyprawami. Niestety mimo tego, że smakowała przepysznie nie byłam w stanie jej dokończyć.


Od mojej cioci dostałam przepiękny prezent - srebrny naszyjnik z czterolistną koniczynką. Będzie idealny na egzaminy, mam nadzieję, że otoczona amuletami zabłysnę wiedzą!


Wieczór natomiast spędziłam na wspólnej nauce wraz z koleżankami ze studiów. Był to też główny powód mojej wczorajszej absencji na blogu. Jak widać na poniższym zdjęciu mentalnie chyba wcale nie jesteśmy gotowe na to, aby być dorosłe. Wpadłyśmy na genialny pomysł, aby odprowadzić jedną z nas na zewnątrz w szlafrokach oraz z pluszakami. Wszystko byłoby względnie w porządku, gdyby nie to, że jeden z nich ma 160 centymetrów wzrostu. Tak czy siak jakimś cudem udało nam się ominąć sąsiadów oraz ich zapewne zdziwione miny. 


W dzisiejszym dniu natomiast nie było nic fascynującego. Domowy, przepyszny obiadek, a potem nauka - przerwa - nauka - przerwa - nauka. Na dzisiaj już koniec, jutro o 14:30 proszę wszystkich o trzymanie kciuków za mój zmysł historyczny (który z resztą nigdy się nie rozwinął...)!



piątek, 23 stycznia 2015

Godzina zero

Najgorsze dwa tygodnie semestru nadchodzą wielkimi krokami. Nauka do sesji (a raczej jej próba) pochłaniają 90% czasu. Dlatego też wczoraj po skończeniu zadań i zjedzeniu kolacji od razu położyłam się do łóżka. Było to pewnie dlatego, że poprzedni dzień był dniem bardzo intensywnym. Nie zabrakło w nim pobytu na uczelni, jedzenia, ale także nietypowych przygód. Przy tej okazji chciałam pozdrowić dżentelmenów, którzy nie otworzyli nawet oczu gdy usłyszeli prośbę, aby pomogli w zniesieniu biurka z drugiego piętra. To nic - dobrze, że kobiety są nieustraszone! Wczorajszy obiad nie należał do typowo studenckich. Zdecydowaliśmy się wypróbować słynnych steków z Ed Reda. Były warte każdej wydanej na nie złotówki. Jeden kawałek mięsa zamówiliśmy z domowymi frytkami (które były przepyszne!), a drugi z ziemniakami z bodajże kwaśną śmietaną. Nie próbowałam ich, ale słyszałam, że także były wyborne. 


W ostatnich dniach mój indeks zapełnił się pierwszą oceną! Nie jest to może zbytnio ekscytujące, lecz jest po prostu nowe. Mam nadzieję, że każdy wpis będzie coraz lepszy (oby...)


Dawno nie byłam tak nierozgarnięta jak dzisiejszego poranka. Zaplanowałam pójście na basen na 9:45, a następnie powrót do domu. Zajęcia odpuszczałam. Wstałam przed dziewiątą, stwierdziłam, że pół godziny wystarczy mi na dojazd. Oczywiście poświęciłam na to jeszcze mniej czasu. Udało mi się jednak zdążyć - głupi ma zawsze szczęście :) Obym za tydzień nie zapomniała wpisać zaliczenia z basenu do indeksu, bo moje super-hiper-mega regularne chodzenie na nic się nie zda! Lubię te dni kiedy nie muszę wyglądać jak człowiek, mogę odpuścić uczesane włosy czy pomalowane oczy, a sportowe legginsy i wyciągnięty sweter zastępują miejsce staranie wyprasowanych ubrań.


Po godzinie spędzonej w wodzie pojechałam na małe zakupy spożywcze. Kolejne godziny spędziłam na bezczynnym wpatrywaniu się w ścianę, jedzeniu, leżeniu, siedzeniu, otwieraniu notatek, kalendarza. Są to tzw. chwile zwątpienia. Wiesz, że musisz zdać wszystkie egzaminy (bo tak by było najlepiej), a zamiast się uczyć myślisz o tym co zrobisz jak już będzie po wszystkim. Typowy student. Na szczęście nikt ani nic nie rozumie tak dobrze jak czekolada. Ona zawsze wspiera.


Z trwogą kartkowałam oraz uzupełniałam swój kalendarz. Ten weekend będzie miał niewiele wspólnego z odpoczynkiem. W poniedziałek egzamin, tak samo jak w środę i czwartek. Na szczęście to tylko zerówki, natomiast 2. lutego główną rolę zagra filozofia. Przysięgam tutaj, w Internecie, że jeżeli dostanę w pierwszym terminie 3.0 to będę najszczęśliwszą osobą na świecie (myślę, że z podobnego założenia wychodzi reszta mojego kierunku)!


Dopiero godzina 21. Myślę, że jest to dobry czas, aby zająć się historią, która idzie na pierwszy ogień, a potem bez wyrzutów sumienia iść spać. Weekend nie może być tylko czasem nauki, muszę znaleźć też chwilę na spanie, bo gdy tylko spojrzę na plan zajęć tyczący się przyszłego tygodnia to już oczami wyobraźni widzę te podkrążone oczy i usypianie na każdym wykładzie. Natomiast mój pies wiedzie sobie beztroskie, senne życie karmą i psimi ciasteczkami płynące. Nic tylko zazdrościć! 




środa, 21 stycznia 2015

Wszędzie atrakcje

Jak już zobaczyli ci, którzy lubią mnie na Facebooku wczorajszego posta nie było ze względu na mój wieczorny pobyt na komendzie policji. Nie będę opowiadać całej historii, ale powiem Wam jedno - uważajcie na właścicieli mieszkań, w każdej chwili możesz wejść do swojego wynajętego pokoju i zobaczyć, że jest on pusty!


Dzisiejszy dzień zaczął się niestety od bardzo wczesnej pobudki. Moja cudowna uczelnia podzieliła mi jeden wykład na dwie części z przerwą. Nie mam nic przeciwko nim, ale trzy i pół godziny przerwy to trochę dużo... Tak też zwlekłam się z łóżka, żeby iść na 45 minut po czym mieć mnóstwo czasu wolnego. Stwierdziłam, że jeśli wrócę do domu to znajdę mnóstwo innych zajęć i nie zmobilizuję się do nauki. Dlatego też postanowiłam wybrać drugą opcję - pojechać na Rynek, zjeść w końcu jakieś śniadanie oraz się pouczyć. Na całe szczęście udało mi się to, przerobiłam dość sporo materiału. Miałam w planie zacząć czytać jeszcze książkę o historii mediów, którą dziś wypożyczyłam, ale to może potem. Niestety nie byłabym sobą gdybym mogła coś zrobić w spokoju. Przez godzinę czasu Włoch w średnim wieku siedzący przy stoliku obok próbował nawiązać ze mną rozmowę :)



Po tym jak mój mózg zaczął parować już od nadmiaru wiedzy, a wciąż miałam dużo czasu wstąpiłam do Zary na Rynku Głównym rozejrzeć się za kurtką skórzaną. Zszokowała mnie tam ilość przecen, całe dwa piętra ubrań były na wyprzedaży. Gdy zobaczyłam jedne z moich ulubionych koszulek Basic przecenione na 19.90 stwierdziłam, że to okazja i pomaszerowałam do kasy. Szkoda tylko, że były same L i tym samym mam aż za bardzo oversize'owe bluzki.


Potem pomaszerowałam zadowolona z powrotem na uczelnie. Po wykładzie pojechałam na cmentarz z okazji Dnia Babci. Wtedy też mój telefon razem z komunikacją miejską zawiązali umowę przeciwko mnie. Autobus spóźnił się parę dobrych minut, a telefon regularnie dzisiaj przy 22% baterii wyłączał się i twierdził, że jest rozładowany (może po prostu usłyszał jak mówiłam, że chcę go sprzedać...). Jakoś udało mi się dojechać. Biegiem wpadłam do Lewiatana kupić parę rzeczy i już byłam w domu. Mój brzuch dziś na obiad zapragnął pierogów. Dzięki tym z truskawkami poczułam się prawie jak w lecie. Dopóki nie wyjrzałam przez okno.


Dalsza część dnia zleciała mi na sprzątaniu, przeglądaniu notatek i spaniu. Ten wieczór na szczęście zapowiada się spokojnie, nie to co poprzedni :) A oto to co teraz robię, wybieram co by tu zjeść (całe życie z jedzeniem...). Nie będzie dziś zdrowo, ale za to będzie smacznie!


Plus pierwszy raz dostałam miły prezent za użyczanie swoich notatek. Oby więcej takich gestów :)



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Zadanie zwane wywiadem

Moment, gdy wczoraj wreszcie położyłam się do łóżka był długo wyczekiwany i jakże radosny. Mimo tego, że wspomnienia wcześniejszej części dnia dalej zapełniały mi myśli, a moja ekscytacja nie malała starałam się usnąć. Nie byłabym sobą gdybym jeszcze kilkanaście razy nie oglądnęła zdjęć, które zrobiłam w Zakopanem oraz nie oglądnęła filmików, które inni ludzie umieścili na YouTube. Wreszcie udało mi się usnąć. Rano, a właściwie w południe obudziła mnie moja najukochańsza księżniczka, która zapragnęła koniecznie położyć się w moim łóżku. Zdenerwowana skrobaniem w drzwi wpuściłam ją. Usatysfakcjonowany pies to zadowolony pies :)


Wiedziałam, że nie mogę poświęcić całej niedzieli na beztroski odpoczynek. Miałam bardzo poważną misję do wykonania. Aby zaliczyć jeden przedmiot musiałam przeprowadzić wywiad z osobą, którą znam, lubię i podziwiam. Wybór padł na moją matkę chrzestną, która jest chyba największym mózgiem, jaki dano mi było poznać. Dlatego też zaopatrzona w laptopa wybrałam się do niej. Nie powiem, że było łatwo, ale w końcu udało nam się razem stworzyć coś dość dobrego. Do tekstu dodałam parę skanów rysunków jej autorstwa - jako pewne urozmaicenie oraz odpoczynek od ciągłego tekstu. Poprawiony oraz obrobiony plik już został wysłany. Teraz tylko pozostaje mi czekać w napięciu na ocenę! 


W poczuciu, że coś dzisiaj zrobiłam, a niedziela nie była zupełnie bezproduktywnym dniem postanowiłam, że to czas na coś niezwiązanego z nauką. Padło na zmianę koloru na paznokciach. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że jest rzeczą prawie niemożliwą spotkać mnie bez lakieru na nich, a widok jednego koloru przez więcej niż parę dni działa mi na nerwy. Dzisiaj padło na holograficzny lakier, który dostałam w tym roku na święta pod choinkę. 


Resztę dnia zamierzam spędzić na bezmyślnym wpatrywaniu się w ekran telewizora przeplatany czytaniem notatek do sesji. Ośmielona również zawrotną wygraną 6 złotych w Lotto wygrywam dzisiaj coś znowu. Przynajmniej taki mam plan. Jutro jeszcze mam wolne, natomiast w środę czas na powrót i na basen, i na uczelnię. Przynajmniej będę spędzać dni choć trochę produktywniej! I jako bonus - zgadnijcie, patrząc na poniższe zdjęcie, jaki jest mój ulubiony kolor? :))



Nie zapomnijcie odwiedzić mnie na moim Instagramie oraz polubić na Facebooku. Natomiast jeśli macie jakieś pytania to zapraszam tutaj.






niedziela, 18 stycznia 2015

Jedyny taki dzień

Dzisiejszy dzień mogę podsumować w dwóch słowach - zimno i euforia! Jednak zacznijmy od początku... Wsiedliśmy o 7:50 w autobus do Zakopanego. Podróż trwała o wiele mniej niż przypuszczaliśmy, dlatego też mieliśmy o wiele więcej wolnego czasu na miejscu niż zaplanowaliśmy. Nasz jednodniowy pobyt w stolicy Tatr zaczęliśmy od kawy i ciastka na Krupówkach. Następnie stwierdziliśmy, że możemy pomału przemieszczać się w stronę Wielkiej Krokwi. Dotarliśmy tam już przed godziną dwunastą. Wśród śpiewów, tańców i dźwięków trąb przebrnęliśmy przez kwalifikacje oraz dwie serie konkursowe.


Atmosfera (jak zawsze) była nieziemska. Polscy kibice to, nieskromnie mówiąc, najlepsi kibice na świecie. Nie dziwię się, że Polacy niesieni dopingiem, bardzo dobrze zaprezentowali się w zawodach. Wisienką na torcie został Kamil Stoch, który wygrał dzisiaj wszystko co było możliwe i tym samym przyprawił większą część widzów o łzy wzruszenia. Uwierzcie mi, nie ma nic lepszego dla prawdziwego fana skoków narciarskich niż usłyszenie (i odśpiewanie) hymnu Polski na własnej ziemi. Może brzmi to dość patetycznie, lecz czekałam na ten moment całe moje życie i teraz wiem, że było warto.


U mnie łez wzruszenia dzisiaj nie było. Zostały one chyba zamrożone przez panującą temperaturę. Gdyby nie fakt, że przez ostatnią godzinę trwania konkursu myślałam tylko o tym, aby wreszcie się ogrzać (i poczuć stopy) to na pewno by one poleciały. Po dekoracji rozpoczął się proces opuszczania skoczni przez 23 tysiące osób. Po jakimś czasie się to udało. To był czas na uspokojenie burczącego brzucha. Szkoda tylko, że wszyscy chcieli właśnie to zrobić... Na szczęście w ostatnim momencie udało nam się znaleźć wolny stolik i po jakimś czasie byliśmy już najedzeni. Zmęczeni także.


Autobus powrotny mieliśmy niestety dopiero za dwie godziny. Zamiast wydawać pieniądze na kolejne bilety poszliśmy się dalej ogrzewać. Tym razem cydrem z Costy, który bardzo polecamy! :)


Przepraszam za to, że post jest może bez składu i ładu, ale właśnie wracamy w pełnym ludzi autobusie, a bardzo chciałam na świeżo podzielić się wspomnieniami z dzisiejszego dnia. P.S. To już ostatni post o skokach jak na razie - dla osób niezainteresowanych to dobra wiadomość - od jutra znowu gadanina o wszystkim!

Tacy kibice!




sobota, 17 stycznia 2015

Już niedługo!

Nie sądzę, aby dzisiaj działo się u mnie cokolwiek co byłoby bardziej interesujące od wolnego dnia przeciętnego człowieka. Stwierdziłam jednak, że nie mogę odpuścić napisania dzisiaj choćby tych paru zdań, bo gdy odpuszczę raz to będzie mi się to zdarzać coraz częściej. Tak też dzisiejszy ranek minął na odsypianiu całego tygodnia. Lecz nie nudnemu opisowi dzisiejszego dnia chciałabym poświęcić ten czas. Uwielbiam skoki narciarskie. Naprawdę. Odkąd pamiętam, zawsze, w każdy zimowy weekend siadałam przed telewizorem i z wypiekami na twarzy oglądałam tą rywalizację. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Dlatego gdy rok temu miałam okazję widzieć na żywo konkurs w Zakopanem byłam ogromnie szczęśliwa. Niestety pogoda nie dopisała i cała sportowa walka bardziej wyglądała jak cyrk na kółkach. Jednak zachęcona niesamowitą atmosferą postanowiłam kupić bilety i w tym roku. Tak też się stało i już jutro będę znowu świadkiem tego wydarzenia! Nikt, kto się tym nie interesuje nie zrozumie tej fascynacji. 

2014


Od wczoraj, gdy okazało się, że w Zakopanem wieje halny zaczęłam coraz bardziej obawiać się tego czy cały jutrzejszy konkurs dojdzie do skutku. Na szczęście prognozy są optymistycznie i mam nadzieję, że wszystko się uda! Już wszystko przygotowane: bilety, farbki do twarzy, biało-czerwona czapka, okazjonalne paznokcie oraz trąbka. Jeśli chodzi o skoki narciarskie to jestem stuprocentowym Polakiem w średnim wieku ;)

2014


Niestety jutrzejsza rywalizacja nie będzie moją wymarzoną. Niecałe dwa tygodnie temu, skoczek, któremu kibicuję od zawsze - Simon Ammann, uległ groźnemu wypadkowi w wyniku którego oczywiście nie pojawi się na belce startowej. Oczywiście trzymam kciuki za jego powrót do zdrowia, bo to jest najważniejsze, lecz szkoda, że moje wymarzone podium Stoch-Ammann-Kasai nie dojdzie w tym roku do skutku....

2014

A więc dzisiaj zostawiam Was ze zdjęciami zrobionymi rok temu oraz z kilkoma z mojej dzisiejszej leniwej soboty. Trzymajcie jutro kciuki za dobre warunki oraz wspaniałą zabawę. O ile starczy mi baterii w telefonie to z pewnością wieczorem zdam relację :)


Narodowe barwy muszą być!
Ktoś chętny na oponkę?

Znacie to uczucie gdy przez parę sekund jesteście pewni, że Wasze marzenie właśnie się spełnia? Miałam tak dzisiaj. Muzyka to u mnie osobny, bardzo długi temat. Jednak, aby zrozumieć tą konkretną sytuację wystarczy wiedzieć, że moim idolem jest Jon Bon Jovi. Wyobraźcie sobie moją reakcję gdy zobaczyłam poniższe zdjęcie. Przez parę sekund byłam przekonana, że mój największy idol przyleciał z USA do Zakopanego... Do tej pory nie jestem pewna kto jest na zdjęciu i dlatego jest ta osoba tak podobna do wokalisty Bon Jovi, ale tego szybszego bicia serca nigdy u siebie nie zapomnę!




piątek, 16 stycznia 2015

Nareszcie weekend

Wczoraj wieczorem dało o sobie znać moje uzależnienie od mięsa, o którym już wspominałam wcześniej. Lodówka była jednak pusta, sklepy już zamknięte. Zaczęłam przeglądać ulotki, które zostały mi wrzucone do skrzynki. W tej chwili stał się kulinarny cud - znalazłam nowo otwartą restaurację arabską, która dowiezie mi jedzenie! Okazało się, że był to dobry strzał :) Tak samo wielką ochotę miałam wczoraj na oglądnięcie jakiegoś bardzo dennego filmu. Padło na Spring Breakers jednak wytrzymałam tylko 20 minut. Jestem na 90% pewna, że film ten ma jakieś głębsze przesłanie - niestety nie byłam w stanie go dokończyć. Oglądnęłam także Wyjazd integracyjny, który może nie jest najwyższych lotów komedią, ale potrafił mnie rozśmieszyć, a nie zażenować jak było w przypadku tego poprzedniego. Nadrobiłam także dwa odcinki serialu. Cały wieczór nie zrobiłam nic pożytecznego, a bardzo dobrze się z tym czułam. Dzisiejszy poranek natomiast zaczął się bardzo typowo, bo od poniższego widoku.




Pływalnia ta przewijała się przez całe moje życie. Mama zaprowadzała mnie już tam jak miałam trzy lata. Jak widać przez te kilkanaście lat życia nic się nie zmieniło (może oprócz tego, że teraz nie potrzebuję mamy, aby dojechać ;)). Dzisiaj już nie dałam oszukać się Słońcu. Nauczona wczorajszymi doświadczeniami postanowiłam jednak zrezygnować z sukienki i ubrać spodnie. Okazało się jednak, że dzisiaj było o wiele cieplej niż wczoraj (coś nie współgram z tą pogodą...). Uwagę na mojej koszulce przykuwa napis - mam bardzo duży dystans do siebie, zazwyczaj bawią mnie dowcipy o blondynkach lub wręcz sama tłumaczę swoje głupie zachowania właśnie moim kolorem włosów. Sam t-shirt był prezentem, ale gdyby ktoś był zainteresowany jest z Shameless. 




Po połowie wykładu z socjologii stwierdziłam, że muszę załatwić bardzo ważną sprawę jaką jest zakup białego lakieru do paznokci. Wraz z kolegą wybraliśmy się do galerii, zjedliśmy obiad oraz znaleźliśmy poszukiwany produkt. Wracając do obiadu - mam dla Was kolejny pomysł jak oszczędzać na jedzeniu, szczególnie jeśli macie przerwę w zajęciach i jesteście w pobliżu jakiegoś centrum handlowego. Jest to kupienie czegoś w North Fish. Do godz. 13 obowiązuje zniżka studencka. Gdy do posiłku dokupicie picie dostajecie -30% na całe jedzenie. Nie korzystałam z tej promocji, aż do dziś. Pozwoliła mi ona zjeść spory obiad (którego nawet nie dałam rady dokończyć) za 19 złotych. Nie jestem fanką ciągłego jadania na mieście, ale gdy nie mamy innego wyboru lepiej wybrać coś innego niż McDonald's czy KFC :) 



Pogoda w dalszym ciągu była tak piękna, że kolejne pół godziny oczekiwania na zajęcia spędziliśmy siedząc pod pomnikiem na naszej uczelni i łapiąc promienie Słońca. Aż zachciało mi się wakacji... 



Niestety Słońce już dawno zaszło, ja wróciłam do domu zaliczając po drodze ogromne, typowe dla końca tygodnia korki, najadłam się za cały tydzień oraz wypróbowałam już biały lakier do paznokci. Jutro nauka, nauka i jeszcze raz nauka. I jeszcze jedno - wielkimi krokami zbliża się wydarzenie, na które czekałam cały rok. To już w niedzielę! 


Nie zapomnijcie odwiedzić mnie na moim Instagramie oraz polubić na Facebooku. Natomiast jeśli macie jakieś pytania to zapraszam tutaj.

czwartek, 15 stycznia 2015

Wiosna w środku zimy?

Gdy dzisiaj rano wyglądnęłam przez okno byłam wniebowzięta - bezchmurne niebo, zero wiatru, a do tego przyjemna temperatura. Czego więcej może chcieć znudzony szalikami człowiek? Niestety, najpierw obowiązki, a potem przyjemności. Zaczęłam od sprzątania, trochę energii przy tym zużyłam, lecz zaraz uzupełniłam ją pożywnym śniadaniem. Jajecznica z pomidorami to moja esencja dzieciństwa. Zawsze wtedy mama wdrabiała mi do niej chleb (ponieważ ja nie byłam, nie jestem i chyba nigdy nie będę miłośniczką chleba). Wstyd się do tego przyznawać, ale czasami dalej to robi. Wtedy czuję się jak taki mały przedszkolak :) Dzisiaj jednak chleb zastąpiłam pieczywem Maca posmarowanym pastą z awokado kupioną w Biedronce. Jest to moje małe odkrycie, tanio, pysznie i pożywnie.



Po zapakowaniu wszystkich potrzebnych notatek, laptopa i różnych drobiazgów wreszcie mogłam wyjść za zewnątrz. Mimo że na przystanek mam tylko parę minut drogi upłynęła ona o wiele przyjemniej w towarzystwie Słońca. Jednak przekonałam się, że temperatura pozostawia wiele do życzenia. Choć z drugiej strony czego można oczekiwać po styczniu ;) 




Na uczelnie zawsze staram się zabierać coś do picia i do jedzenia z domu. Dzisiaj zabrałam tylko lemoniadę. Polecam ten sposób - kupowanie dużych butelek, a następnie przelewanie do mniejszych lub do kubków tak jak zrobiłam to ja. Jest to świetna oszczędność - jak wiadomo kupowanie większych pojemności opłaca się po prostu bardziej, a ceny w małych uczelnianych kafejkach są wyższe. 



Ekonomia upłynęła mi w samotności. Wszyscy moi znajomi postanowili zrobić sobie wolne. W przerwie zdecydowałam, że obiad to sprawa najważniejsza i porzuciłam notowanie na rzecz zjedzenia czegoś. 



Natomiast na kolejnym wykładzie pojawiło się już całe grono. Lubię takie momenty, gdy niby jesteśmy wszyscy zmęczeni i znudzeni dniem, ale dalej mamy wyśmienity humor i minuty mijają na śmianiu się. Wiecie co jest najważniejsze na studiach? Właśnie ludzie. Nie wyobrażam sobie studiować z ludźmi, z którymi nie utrzymuję kontaktu lub z którymi zwyczajnie się nie dogaduję. Wydaje mi się, że odebrałoby to cały urok tych kilku lat. Na szczęście ja takich problemów nie mam i mam nadzieję, że nigdy mieć nie będę. 




Teraz coś skierowanego do osób lubiących sushi (lub do takich, które chciałby go spróbować), a nie mogą sobie na nie zbyt często pozwolić ze względu na wysokie ceny. Bardzo polecam sushi 77 na ulicy św. Anny w Krakowie. Jedzenie jest tam przepyszne, a karta stałego klienta (która jest darmowa) upoważnia nas do stałej zniżki aż 50%! Jest to świetny patent, aby zjeść czasami coś bardziej wyszukanego, nie przepłacając. Z tą kartą najeść można się już za 30 zł co jest ceną porównywalną do innych posiłków, które jemy na mieście. Czy to nie wygląda bardzo apetycznie?




Dzisiejszy wieczór będzie opierał się na oglądaniu konkursu skoków narciarskich, nadrabianiu serialu oraz miłym spędzaniu czasu. Do nauki wracam już jutro, bo z każdą sekundą jestem coraz bliżej 26. stycznia, kiedy to mam pierwszy egzamin!