piątek, 27 marca 2015

Jaka jestem?

Pogoda w dalszym ciągu zaspokaja moje wymagania. Wreszcie pożegnałam zimowe kurtki oraz wyjęłam z szafy wiosenny płaszcz, w którym mogę poczuć się co najmniej jak adwokat lub siostra zakonna. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem Słońca, ale moje postanowienie z poprzedniego posta na razie trzyma się bardzo dobrze. Udało mi się wykrzesać z siebie na tyle energii, żeby wykupić karnet na siłownię. Ba, nawet zawitałam tam cztery razy. Cieszyłam się jak z moich spalonych kalorii i kilkukilometrowych biegów dopóki wczoraj w tramwaju nie przeczytałam o ponad dziewięćdziesięcioletniej, która pielgrzymując pieszo pokonała 1200 kilometrów. Stwierdziłam wtedy, że chyba ze mną jest dość słabo. Mój #fit styl życia porzuciłam jednak ostatnio z okazji urodzin mojego kolegi z uczelni. Jednak gdy tak o tym myślę to przecież w sumie mogę podciągnąć taniec pod aktywność fizyczną... Jedno jest natomiast pewne. Dzisiaj nie będzie żadnej siłowni, czas na umycie okien. 

Ostatnio zaczęłam dostrzegać jak dziwną osobą jestem. Nie chcę określać siebie jako zwariowanej, bo mam wrażenie, że każdy tak teraz o sobie myśli. Postanowiłam jednak poruszyć ten temat tutaj i opowiedzieć o paru rzeczach, które wywołują zdziwienie na twarzy znajomych gdy się o tym dowiadują. Zapewne osoby, które mnie znają nie znajdą tutaj niczego nowego, ale może jest jakaś garstka ludzi, których może nie koniecznie to zainteresuje, ale chociaż rozbawi. 

1. ZAWSZE BĘDĘ ZA MŁODA

Zaczęłam chodzić do szkoły w wieku sześciu lat. Kilkanaście lat temu nikt jeszcze nie myślał o ustawie dotyczącej sześciolatków. Po wielu problemach oraz wizytach u psychologów spełniło się życzenie moich rodziców i zostałam wpisana na listę klasy 1B. Będąc młodszą nigdy nie odczuwałam tej różnicy wieku. Mentalnie od zawsze jestem rocznikiem 95', wręcz paradoksalnie uważam moich rówieśników za mniej dojrzałych. Gdy byłam w drugiej liceum nastał szał osiemnastek, pierwszego legalnego piwa, kursów na prawo jazdy. Czułam się dzieckiem. Dopiero gdy część moich znajomych zdążyła już skończyć 19 lat, tydzień przed maturą, wreszcie osiągnęłam pełnoletność. Od bliskich słyszałam wtedy - "Boże, Trojan ma już osiemnastkę, my naprawdę się starzejemy". Myślałam, że 24. kwietnia 2014 będzie dla mnie końcem utrapień. Wcześniej słyszałam, że wejście gdzieś jest 18+, teraz oczami wyobraźni widzę wszędzie tabliczki 19+. Pociesza mnie tylko jedna myśl, że kiedyś to wszyscy będą za starzy, a ja wciąż będę młoda :)

2. KETCHUP? TAK. CHLEB? NIE.

Zapewne każdy ma jakieś dziwne nawyki żywieniowe. Ja także. Myślę, że gdy napiszę, że nienawidzę (naprawdę, całym sercem) wątróbki to nikogo to nie zdziwi. Grono takich osób jest dość spore. Jednak gdy zacznę mówić, że ze szpinakiem także się nie lubię, ludzie zaczynają powoli wytrzeszczać oczy. Nienawiść do niego odbija się niestety na moim zdrowiu - jak powszechnie wiadomo szpinak jest ogromnym dostarczycielem żelaza do organizmu. Dopiero ostatnio, po kilkunastu latach postanowiłam się przełamać. Aktualnie przemycam go miksując z owocami, a mój organizm mi za to dziękuje. Jednak miłością nazwać tego nie mogę. Przechodząc do rzeczy nieco dziwniejszych, ba, nawet wręcz zastanawiających - nie jestem zwolenniczką chleba. Moja awersja do niego jest tak duża, że gdy byłam mniejsza to moja mama, abym go trochę zjadła, przemycała mi go w jajecznicy (okej, dalej czasami to robi…). Natomiast ketchup? Potrafię go dodać do wszystkiego. Gdy dostaję na obiad gołąbka, nie dość, że rezygnuję z kapusty, to dodaję do niego solidną ilość ketchupu w wyniku czego powstaje papka. Nie wygląda to jak z MasterChefa, ale za to jak moje kubki smakowe to uwielbiają!

3. POTENCJALNE ZAKUPY

Jestem wręcz uzależniona od przeglądania przeróżnych stron internetowych z ubraniami oraz zapisywania ich z przekonaniem "kiedyś to kupię". Oczywiście 99% tych rzeczy nigdy nie zobaczy mojej szafy. Nawet gdy są już na obłędnej przecenie znajdę jakiś argument przeciw i powstrzymam się od ich zakupu. Natomiast następnie stwierdzę, że jednak muszę to mieć gdy już widnieje na stronie sklepu napis out of stock. Gdy mam chwilę czasu i nie gram w The Sims 4 to mam otwarte milion kart z coraz to dziwniejszymi ubraniami. Lecz paradoksalnie o wiele bardziej wolę kupić coś po prostu w galerii handlowej. Taki też jest mój najczęstszy argument przeciwko zamówieniu czegoś z Internetu - "za kwotę przesyłki mogę mieć jedną bluzkę więcej". Kobiety…

Lista rzeczy, które robię "dziwnie" ciągnie się w nieskończoność, natomiast mój czas wolny pomału dobiega końca. Mimo że bardzo nie chcę muszę podnieść swoje cztery litery, wyjść na zewnątrz i załatwić (jak zwykle na ostatnią chwilę) pieczątkę do legitymacji studenckiej.


sobota, 21 marca 2015

Wstyd i hańba

Wiosna, wiosna, wreszcie wiosna! Po prawie trzech tygodniach milczenia stwierdziłam, że post sam się nie napisze. Zainspirowała mnie do tego chyba pogoda za oknem. Gdyby taka mogła być codziennie... Lecz dobrą, wręcz fenomenalną wiadomością jest to, że dzisiaj zaczęła się kalendarzowa wiosna. Nigdy (zapewne jak większość osób) nie zrozumiem dlaczego te zimne miesiące tyle trwają, a te, w których można z powodzeniem egzystować mijają w mgnieniu oka. Widząc świecące na oknem Słońce postanowiłam w końcu zacząć żyć, pomału wybudzam się ze snu zimowego. Ostatnie tygodnie zleciały bardzo standardowo - uczelnia, sen i jedzenie. Jedynym ich urozmaiceniem był zakup gry The Sims 4. Moja obecna obsesja, która o mały włos nie skończyła się już na samym początku. Po pierwszym włączeniu gry stwierdziłam, że świetnym pomysłem jest zmiana ustawień jakości obrazu - z niskiej na bardzo wysoką. Skutek? Gra po raz kolejny nie chciała się włączyć, tym samym nie miałam jak przywrócić ustawień fabrycznych. Po kilkunastu godzinach siedzenia nad tym i spróbowaniu praktycznie wszystkiego, wpadłam na pomysł stworzenia nowego konta na swoim laptopie i odtworzenia ich tam. Na całe szczęście podziałało. Jak do tej pory idzie mi całkiem nieźle - w każdej poprzedniej części moimi najlepszymi przyjaciółmi były kody. Teraz twardo gram bez na pozór niezastąpionego motherlode.


Jednak nie samym wirtualnym światem człowiek żyje. Ja np. żyję także wyzwaniami. Jedne z nich właśnie niedawno się zaczęło. Nie będę o tym na razie pisać i zapeszać, ale możecie być pewni, że niebawem usłyszycie o fantastycznej piątce z Krakowa :) A przynajmniej taką mam nadzieję. Korzystając także z tego, że wszystko budzi się do życia, ja postanowiłam obudzić się do ... sportu. Każdy kto czytał posta o mojej utracie kilogramów wie, że mimo tego wszystkiego, typem sportowca nie jestem. Stwierdziłam zatem, że wiosna oraz zaledwie parę miesięcy do wakacji to świetny czas, aby zacząć coś z tym robić i przekonywać się do aktywności fizycznej. Jak wiadomo w grupie raźniej, zaczyna ktoś ze mną? Jeśli nie skończy się to słomianym zapałem to możecie być pewni, że temat ten poruszę tutaj jeszcze nie raz :) 


Na razie stwierdziłam, że do sportu trzeba się przygotować. Nie mówię tutaj bynajmniej o rozgrzewce, lecz o skompletowaniu garderoby. Typowa kobieta. Na szczęście nie jest to mój pierwszy zryw do aktywności i część rzeczy już kurzy się od jakiegoś czasu w zakamarkach szafy. Potraktujcie to z dystansem, bez jadu. Odrobina humoru nikomu jeszcze nie zaszkodziła ;) Cały dzień wydaje mi się, że jest niedziela. Jednak to tylko sobota i jutro można się jeszcze wyspać. Chociaż ostatni konkurs pucharu świata w skokach narciarskich w sezonie o godzinie dziesiątej zwiastuje wczesną pobudkę. Wyjdzie w praniu. 


Przypominam o obserwowaniu mnie na Instagramie, polubieniu na Facebooku oraz o zadawaniu pytań tutaj :)



poniedziałek, 2 marca 2015

Zmiany zmiany

Znowu nie było mnie ponad tydzień. Nie było to w 100% spowodowane brakiem czasu, przyznaję się bez bicia, natomiast codziennie twierdziłam, że za mało się w moim życiu dzieje, aby o tym pisać. Początek poprzedniego tygodnia spędziłam na uczelni oglądając filmy Andrzeja Fidyka, a następnie słuchałam od niego samego opowieści zza kulis. Mimo, że po piętnastu godzinach byłam już zmęczona oraz przytłoczona, to ani trochę nie żałuję, że wybrałam akurat ten przedmiot. Reżyser ten, jako osoba, bardzo mi zaimponował - przede wszystkim odwagą oraz kreatywnością. Nie każdy potrafiłby w tak ciekawy sposób oddać to co dzieje się w najodleglejszych zakątkach świata, o których większość z nas nie ma nawet pojęcia. Jednak zmęczenie zmęczeniem, lecz na selfie zawsze się znajdzie czas.  

Niczym przejdę do sedna sprawy, o której chciałam napisać, muszę polecić jedno miejsce. Jak wiadomo studia to już nie liceum i naprawdę bardzo rzadko się zdarza (przynajmniej mi), żebym w danym dniu miała jedne zajęcia po drugich. Szczególnie teraz, w semestrze letnim, potrafię zaczynać o godzinie ósmej, a kończyć dwanaście godzin później. Pomiędzy zajęciami następują, krótsze lub dłuższe, przerwy. To właśnie podczas jednej z nich postanowiliśmy przetestować restaurację Kamo na ulicy Czystej. Byłam tym bardzo podekscytowana, ponieważ wszystko co było mi dane próbować z azjatyckich smaków to sushi oraz typowy chińczyk zamawiany wieczorami do domu. Kamo zaskoczyło mnie bardzo, ale to bardzo pozytywnie. Oprócz smaku potraw, które zamówiliśmy, zwróciłam uwagę także na idealnych rozmiarów porcje (gdyby nie to, że wcześniej byliśmy na ciastku, z powodzeniem zmieściłabym jeszcze deser). Kolejnym plusem jest wystrój oraz muzyka, nowocześnie, lecz bez zbytniej przesady. Polecamy!


Teraz już z czystym sumieniem mogę przejść do tego, od czego pochodzi dzisiejszy tytuł. Ludzie, którzy mnie dobrze znają wiedzą, że uwielbiam wszelkiego rodzaju zmiany. Aktualnie ograniczam zmiany w moim wyglądzie, ponieważ zapuszczam usilnie włosy. Dlatego też zostało mi tylko przestawianie, zmienianie mebli i dopieszczanie każdego szczegółu. Sypialnia, którą widać na poniższych zdjęciach była zawsze pełna brązowym, prostych mebli z Ikei. Jednak pomimo mojego uwielbienia do ciemnych kolorów, a szczególnie czerni, zawsze najlepiej czułam się w jasnych pomieszczeniach. Postanowiłam więc coś zmienić. Jako że fundusze nie pozwalały mi na zakupowe szaleństwo postanowiłam wykorzystać inne meble, które już posiadałam. Dało to taki efekt jaki widać poniżej. Aby nie było zbyt sterylnie postanowiłam przełamać sterylną biel dodatkami oraz czarnym, metalowym wieszakiem, pełnym ubrań, które zdecydowanie jasne nie są. Do tego zrobiłam to co chciałam zrobić odkąd pamiętam - obkleiłam część ściany zdjęciami. Efekt? Dokładnie taki jaki chciałam uzyskać. Mimo że całe wnętrze nie ma z pewnością jakiś wyższych wartości artystycznych, nad którymi zachwycali by się architekci, czuję się w nim bardzo dobrze. Spełniło się w jakieś części moje marzenie, które miała chyba każda mała dziewczynka - choć przez chwilę mogę poczuć się księżniczką, mimo moich lat.